Jednym z pierwszych „przełomowych momentów” w mojej nauce malowania wzorków na kawie był zakup własnego ekspresu ciśnieniowego na początku studiów, który mimo niskiej ceny miał świetną dyszę do pienienia mleka (tzw. steamer). Z łatwością udawało się dzięki niej uzyskiwać piankę niezbędną do latte, a także do tego, by utrzymywała się ona na cremie (piance powstałej przy ekstrakcji espresso). W tym momencie kupiłem również pierwszy, bardziej profesjonalny dzbaneczek do spieniania mleka (mam go i używam do dziś!) o pojemności 300 ml – wystarczał w zupełności do stworzenia cappuccino w domowych filiżankach. Poza spienianiem mleka zacząłem również ćwiczyć jego polerowanie („mieszanie” piankiz mlekiem, żeby struktury połączyły się ze sobą tak, aby nie było żadnych pęcherzyków powietrza – wtedy mleko jest idealne do rysowania).

Po pewnym czasie serduszko już nie stanowiło większego problemu, tulipan zaczął przypominać tulipana, a dodatkowo zacząłem bawić się w rozety, które kończyły się na jakichś pseudo paprociach, liściach, bądź po prostu rozlanej piance. Poza tradycyjnymi wzorami zacząłem również interesować się rysowaniem na kawie przy pomocy łyżki/łyżeczki. Okazało się to prostsze, niż myślałem – wylewanie mleka kończyło się na stworzeniu kółka/kółek, a cała reszta dopełniania była nałożeniem dodatkowej pianki i użyciem wykałaczki do stworzenia detali. Pierwsze kotki i pieski zaczęły gościć na moich kawach, a mój zakres możliwości wciąż rósł.

Próbowałem nawet znaleźć pracę dorywczą w jakiejś kawiarni, jednak w mieście, gdzie studiowałem nie było praktycznie nic – ani pracy, ani kawiarni. Szczytno mimo iż jest pięknym miastem, z cudownymi jeziorami, to jednak jest to miasto bardziej na wakacje, niż na szersze perspektywy zamieszkania i podjęcia pracy. Podczas wakacji, w swojej rodzinnej Świdnicy również, rozglądałem się za miejscem gdzie mógłbym pracować jako barista. Jednakże i tam bezskutecznie.
W końcu moja kariera studenta dobiegła końca (mimo, że przedwcześnie, to jestem z tego powodu zadowolony – nie spełniałem się studiując Zarządzanie na WSPolu, to nie było dla mnie). Po tym zakończonym rozdziale przyszedł czas na zainteresowanie się bardziej baristyką i przeprowadzką do Wrocławia, gdzie perspektywa pracy w tym zawodzie była o wiele szersza – tyle przecież tu dobrych kawiarni!

Z początku było mi ciężko zabrać się za jakiekolwiek CV, oraz rozsyłanie go na maile z ofert, których kilka się pojawiało. Po pierwszej „turze” mojego szukania pracy nie było żadnego odzewu (dziś już wiem, że wysłanie samego CV, to zdecydowanie za mało). Po miesiącu bezczynności w nowym miejscu miałem już powoli tego dość, a jednocześnie usilnie próbowałem znaleźć jakąkolwiek pracę. W końcu pojawiła się oferta pracy w istniejącej jeszcze wówczas kawiarni na wrocławskim rynku. Tym razem postanowiłem, że będzie to ostatnia szansa na jakąkolwiek zmianę. Sfrustrowany wcześniejszymi niepowodzeniami, a także obawami o to, czy w ogóle ma to jakikolwiek sens, wydrukowałem swoje CV i postanowiłem zanieść je osobiście. Po wejściu do lokalu wystrój mnie zachwycił, a w połowie drogi między drzwiami i barem przywitał mnie kelner, który spytał w czym może pomóc. Powiedziałem mu więc, że przyniosłem CV, bo znalazłem ofertę pracy i jestem nią zainteresowany.

Okazało się, że tego dnia był obecny manager kawiarni, do którego od razu zostałem skierowany by zostawić swoje podanie. Byłem lekko zestresowany, jednak potrzeba podjęcia pracy wygrała z nerwami i rozmowa wcale nie okazała się taka straszna jak myślałem. Po kilku/kilkunastu minutach zostałem zaproszony na dzień próbny, podczas którego miała mnie przeszkolić główna kierowniczka (również baristka z zamiłowania). Okazało się, że większość potrzebnej wiedzy i umiejętności już posiadam, więc szybko poszło. Zostałem baristą w kawiarni, co rozpoczęło moją bardziej profesjonalną przygodę z kawą…
Tymi dwoma wpisami wstępu chciałbym Was zachęcić do pozostania wraz ze mną i śledzenia dalszych losów, oraz pojawiających się już od następnego wpisu przepisów na kawy.
Niech kawa będzie z Wami

Czekam na syrenke na kawie!!
Pingback: Kawowa Przygoda, cz. III – Mów Mi Barista